od dobrych kilku sezonów mam przywilej złożenia teAtralnych świątecznych życzeń… chodzę z tematem, przebieram skarbiec Liturgii, Tradycji… Prawd objawionych – nieobojętnych, Sztuki wszelakiej… przymierzając uczciwie, które treści dźwignie moje życie, do których „znaków zapytania” dojrzewam na tyle, by próbować je artykułować… słowem – duchowa bijatyka z myślami 😉

w tym trybie – lekko obitego, wczorajszym rankiem (przyznajmy – ranek był na tyle późny, by nabrzmieć już snami gromadzonymi pod powiekami) zastał mnie młodszy syn… „miałem sen… koszmar… śniło mi się, że umarłeś”… zbyłem temat mądrością: nic w tym szczególnego, synku – postanowione ludziom raz umrzeć, a potem sąd (Hbr 9,27), ale Młodszy patrzył jakoś „inaczej”, z łezką w oku wtulił się we mnie dodając: „ale że teraz umarłeś… płakaliśmy za Tobą… i to było takie realne”… jakoś ścisnęło mnie za gardło… przez moment każąc nawet zrobić symulację tego świata już beze mnie

a przecież wiem, że (szczęśliwie) ciągle niewielkie mam prawo… że w materii namacalnej śmierci wokół mnie wielu znamienitszych bliskich ekspertów… akuszerów zapierającego dech w piersi Bólu… pospolita, ze słyszenia – staje się dotkliwa, kiedy dotknie… jeśli przyszlipi, zdaje się przygniatać sarkofagiem już na całą wieczność…

jak wtedy smakuje sącząca się w pustkę Łaska; woda źródlana uczula ucho na dźwięk – drewniany suchy trzask łamanego ościenia teatralnej Śmierci, oko promienieje zwycięstwem Z – martwych – wstałego… a może (nie mniej teatralne ciało) w pląsach Oblubienicy (wyrwanej z rąk wirujacej śmierci), prowadzonej przez Mistrza-Wodzireja w mistycznym korowodzie odkupionych (to za Świętym Hipolitem Rzymskim), a nawet rozczulająco wtulone w Siostrę Śmierć (jak uczył Święty Franciszek)…

zajmując się w ostatnich miesiącach teAtralizowaniem biografii Edith Stein/Świętej Teresy Benedykty od Krzyża – przenikałem – przemożne doświadczenie – cieniem Drzewa Krzyża… Jej profetyczne przeczucie „śmierci ofiarowanej”… ostatnie niedokończone dzieło Wiedza Krzyża, poświęcone mistyce Św.Jana od Krzyża – nieukończone, bo wyruszając z karmelitańsiego klasztoru w Echt podróż zakończyła (po ludzku kalkulując) w piecu krematoryjnym Treblinki… Jej prochy, zmieszane z innymi, najprawdopodobniej wsypano (całkiem nie-symbolicznie, ściśle technicznie) do wodnych osadników na terenie obozu… czy w tym krzyżu wolno się spodziewać choćby kropli życiodajnych soków?…

odwagi! by wyjrzeć z owego martwego cienia… odwaga nagradzana – prześladuje mnie taka teatralna wizja 😉 – widokiem ukwieconych drewnianych kołatek, z których wydobywają się w miejsce suchego trzasku… dźwięki dzwonków-skowronków…

Łaski Przemiany Wam życzymy!

Leszek Styś Artyści Teatru A

P.S.: dopowiadając oniryczny krajobraz… pozotałe moje dzieci również śnią kreatywnie… tego ranka starszy syn śnił, że jest Pszczołą 😉 (domyślam się, rzecz jasna, że to ta „pracowita pszczoła” z tekstu Orędzia Paschalnego „Exultet”, przypisywanego Św.Ambrożemu 😉 …a najmłodsza córcia śniła, że była „niegdziećna”… a zatem postulat: mniej grzesznym, bardziej grzecznym bądźmy! 😉

Ilustracja (z serca dziękuję!): Ewa Kutylak Świt – mezzotinta